Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2017

Opalanie w strefie zmian, czyli sztafeta 1/4IM w Chodzieży.

Było sobie takich troje ludków, z których każdy miał swoją ulubioną dyscyplinę. Tych troje ludków postanowiło połączyć swoje siły i wystartować w sztafecie triathlonowej. Wybór imprezy do łatwych nie należał, bo każdy miał już jakoś poukładany rok, pozajmowane weekendy na 3 miesiące do przodu, finalnie padło na Chodzież. Dystans - 1/4IM. Na zmianie pływackiej miałam płynąć ja... W momencie zapisu pływałam 3 razy w tygodniu i to z konkretną rozpiską treningową. Miałam naprawdę ambitny plan zejścia poniżej 17 minut. Nie wzięłam niestety pod uwagę dwóch rzeczy: że zamkną na cały lipiec pływalnię w Szamo i że przebiegnę Rzeźnika, który mnie rozłoży na ponad miesiąc. Tym sposobem w połowie lipca zaczęłam sobie przypominać jak się pływa kraulem, bo zdążyłam niestety zapomnieć. Przypominałam sobie i w jeziorze i na pływalni w sąsiednim mieście. Miałam poczucie, że składam styl od początku. Moje założenie na ten start musiałam zweryfikować i powalczyć o to, by wyszło cokolwiek poniże

Rzeźnik cz. 3 Ten Rzeźnik się nie kończy :)

Link do części pierwszej < klik > i drugiej < klik > Na punkcie w Roztokach szybko pouzupełniałam bidony, ale tym razem wodą, bo słodkiego izo miałam szczerze dość. Jeszcze tylko 12km! tak nam powiedzieli... Tylko.  W takich momentach nie wolno patrzeć na zegarek. Niestety na podejściu pod Hyrlatą robiłam to zbyt często. I tym sposobem ono mnie zjadało. Im wyżej, tym znów pojawiał się obraz świata zamazany, jak zza brudnej szyby. Wchodziliśmy ze względu na mnie bardzo wolno. Wiedzieliśmy już, że będziemy na mecie w okolicach limitu czasu. Wiedzieliśmy, że ognia w końcówce nie będzie. Że ja nie dam rady przyśpieszyć na podejściach, a Łuki nie jest w stanie normalnie zbiegać. Mało tego, zachciało mi się jeszcze jednej przerwy... Łuki do bólu nogi się jakby przyzwyczaił, ale o szybszym zbieganiu nie było mowy. Byłam na siebie zła, że na początku w ogóle wymyśliłam jakiekolwiek cele czasowe. Łuki był temu od razu przeciwny, no ale ja to cała ja... Bez sensu było celowanie w

Rzeźnik cz.2 Nie pytaj, czy boli...

Pierwsza część relacji tu: < klik > Jakimś cudem noga Łukiego pozwoliła mu biec na Drodze Mirka. Ten fragment trasy, kilka kilometrów asfaltowo - szutrowej, płaskiej drogi w okolicach 50. km to ponoć niezły test dla głowy. My w zasadzie cały ten odcinek, nie licząc paru małych fragmentów pod górkę, przebiegliśmy. I dobiegliśmy do przepaku Smerek. Zapadł mi bardzo w pamięci moment, gdy liczba oznaczająca dystans na zegarku zaczęła się zbliżać do 50km. Patrz, Łuki, za chwilę zegarek po raz pierwszy w życiu pokaże mi 50km! mówiłam, myśląc, że zaraz się rozpłaczę z wrażenia. Chyba ostudziła mnie świadomość, że zostało nam jeszcze 'jedyne' 30km. W Smerku dostaliśmy swój przepakowy worek, szybko uzupełniliśmy żele, batony i izo, których powoli zaczynałam mieć dość. Pożałowałam, że jednak nie uszykowałam sobie tej buły z serem i koncentratem pomidorowym. A ziemniaczków znów nie było... Była buła ze smalcem, której nawet za czasów gdy jadłam mięso bym nie ruszyła. Zadowolil

Rzeźnik cz.1. Słońce (jeszcze) nie wschodzi...

Dzień przed, a w zasadzie wieczór przed. Zaczęło się najpierw błyskać. Potem zaczęło lać. I lało jak z cebra. Oczyma wyobraźni widzieliśmy wszyscy, jak góry, wcześniej suchutkie, zaczynają ściekać błotem. Mówiłam zresztą do ekipy, gdy przejeżdżaliśmy jadąc tu przez okolice Komańczy, zobaczycie, wrócimy tu jesienią na Łemko, to wszystko będzie ociekało błotem. Wykrakałam przedwcześnie. Nie sądziłam, że potrafię się położyć spać o 20:30 i zasnąć. W zasadzie zasnęliśmy jak dzieciaki po wieczorynce i byłoby wszystko pięknie, gdyby za oknem nie zaczął drzeć paszczy jakiś bieszczadzki burek. No z całego serca miałam ochotę zabić, bo każda minuta snu była na wagę złota. Burek za oknem się darł, a ja próbowałam leżeć nieruchomo, broń borze oczu nie otwierać, żeby się tylko nie rozbudzić. Jakimś cudem znów zasnęłam, ale już nie tak głęboko jak przed szczekaniem burka, bo na dźwięk budzika o 00:30 wstałam niemal w minutę. I jakimś cudem nawet śniadanie o tej kosmicznej godzinie zjadłam. Oga

Triathlon Sieraków. Czy tylko skok w bok?

Zapisując się na triathlon w Sierakowie nie wiedziałam jeszcze, że na pewno pobiegnę Rzeźnika. Było to całkiem sporo czasu przed losowaniem na Rz., kiedy wysokość wpisowego była jeszcze do przełknięcia, a już powoli kończyły się miejsca na listach startowych. W momencie zapisu plan był taki, aby poprawić swoje wcześniejsze wyniki, a zwłaszcza odkuć się za start sprzed ponad dwóch lat, który mnie sponiewierał i ogólnie niezbyt fajnie go wspominam. Start w Sierkowie to miał być jednak przede wszystkim tri debiut Łukiego... Miał być. Niestety, nie rozpisując się zanadto, bo lekarskich diagnoz powtórzyć nie potrafię, ratujemy nogę przed Rzeźnikiem. Prognozy są optymistyczne, ale noga miała nie robić nic przez tydzień. Tri debiut został zatem odłożony w czasie. Wypożyczona pianka została zwrócona bez użycia, a nowy trisuit leży niewypakowany. Przyjdzie nań czas, jestem pewna, bo Łuki przez samo kibicowanie zaraził się tri. Tak mówi :) Tymczasem startować miałam ja, choć strasznie m